Zapalniczki benzynowe - historia

Zapalniczka Benzynowa
Najlepszy przyjaciel stylowego palacza.

 

Niektórzy po prostu nie potrafią bez nich żyć. Inni twierdzą, że wydobywający się z ich wnętrz zapach paliwa zabija wszelką przyjemność z palenia. Ale jedno nie ulega wątpliwości - są wyjątkowo niezawodne i niezmiennie stylowe.

Aby w pełni zrozumieć fenomen zapalniczki benzynowej wypada sięgnąć do zamierzchłej historii. A konkretnie – do roku 1823, kiedy to niemiecki chemik Johann Wolfgang Döbereiner przedstawił światu swój wynalazek: lampę Döbereinera.
Było to urządzenie do złudzenia przypominające współczesną zapalniczkę gazową, z tą tylko różnicą, że zbiorniczek napełniony był stężonym kwasem siarkowym. W wyniku reakcji z zanurzonym w nim cynowym walcem - spontanicznie powstawał wodór, który w kontakcie z katalizatorem platynowym i zawartym w powietrzu tlenem samoczynnie się zapalał.
Kłopoty z lampą Döbereinera polegały między innymi na tym, że po pierwsze – jak na owe czasy była urządzeniem dość skomplikowanym, a po drugie – wodór jest gazem skrajnie wybuchowym. Innymi słowy – zapalniczka niemieckiego chemika była po prostu bardzo niebezpieczna. Jej produkcji zaprzestano więc już w drugiej połowie XIX. wieku. Świat potrzebował lepszych rozwiązań.

Szczęki świecące w ciemnościach
Wprawdzie opisany powyżej wynalazek nie był de facto premierową zapalniczką, ale za to jako pierwszy zyskał szerszą popularność. Mimo tego wciąż w powszechnym użytku królowały zapałki. I tu pojawia się problem.
Otóż do produkcji zapałek wykorzystywano fosfor, który ma bardzo toksyczny wpływ na ludzki organizm. Ponieważ w XVIII. wieku praktycznie nie istniały żadne przepisy regulujące zasady bezpieczeństwa i higieny pracy, to robotnicy zatrudnieni w fabrykach zapałek stale narażeni byli na działanie fosforowych oparów, które wywoływały chorobę o tajemniczej nazwie „fosforowa nekroza szczęki”. Zaczynało się od bólów zębów i puchnięcia dziąseł, a po jakimś czasie chore kości zaczynały w ciemności świecić zielonkawo-białym blaskiem. Życie chorego mogła uratować jedynie amputacja szczęki.
W związku z tym - rząd belgijski ogłosił międzynarodowy konkurs, którego celem było opracowanie zapałki bezfosforowej. Nagroda wynosiła równowartość 10 000 dolarów, a zdobył ją wyjątkowo uzdolniony młodzieniec z USA, właściciel firmy The Art Metal Works, niejaki Louis V. Aronson.
Aronson zdobył nagrodę, a jego zapałki - olbrzymią popularność. To zdopingowało amerykańskiego przedsiębiorcę do dalszej pracy. Tym bardziej, że palenie papierosów i cygar było wówczas wyjątkowo intensywnie i skutecznie promowane przez koncerny tytoniowe. „Dymek” był po prostu modny.
Kiedy w 1903 roku Austriak Carl Auer von Welsbach opatentował „bezpieczne krzesiwo” - czyli stop, który w wyniku potarcia metalowym elementem krzesał snop iskier – Aronson po prostu nie mógł nie wykorzystać okazji. Natychmiast zlecił zatrudnionym przez siebie inżynierom opracowanie „automatycznej zapalarki”. Po wielu próbach - wreszcie się udało.
I tak w październiku 1926 roku w amerykańskim urzędzie patentowy złożono wniosek nr. 1 673 727: „zapalniczka do cygar”.

Od okopów do Harleya
Popularny mit głosi, że pierwszą zapalniczkę benzynową stworzyła firma Zippo. Nie jest to jednak prawda. To właśnie Louis V. Aronson jako pierwszy uzyskał patent na automatyczną zapalniczkę do cygar i papierosów. Dokument wydano 12 czerwca 1928 roku, a możemy w nim znaleźć między innymi skrócony opis wynalazku: „knot wychodzi ze zbiornika wypełnionego materiałem takim, jak bawełna, nasączonym łatwopalną substancją, na przykład alkoholem lub benzyną”.
Zapalniczka Ronsona (bo taką nazwę przyjęła firma Aronsona, znana wcześniej jako The Art Metal Works) zarówno wyglądem, jak i konstrukcją była bardzo podobna do dzisiejszych zapalniczek benzynowych. Była wygodna, bezpieczna i tania w użytkowaniu. Ale rynku nie podbiła. Tym bardziej, że była chroniona patentem, a firma niechętnie dzieliła się z innymi producentami licencją. Nie przeszkodziło to jednak innym wytwórcom kopiować wynalazku na szeroką skalę, chociaż nie zawsze z powodzeniem…
I w tej właśnie chwili na scenę wkroczył niejaki George Blaisdell. Pewnego razu pan Blaisdell obserwował, jak jego znajomy korzysta z zapalniczki „sztormowej”. Od razu zauważył, że jest ona dość niewygodna, a płomień - wprawdzie dość silny, ale wciąż podatny na gwałtowne podmuchy wiatru. Postanowił zatem nieco ulepszyć urządzenie – uprościł jego kształt, wykonał obudowę z bardziej wytrzymałego metalu oraz dodał charakterystyczny blaszany „kominek” wokół knota, doskonale chroniący płomień przed zdmuchnięciem. Tak oto w 1933 roku powstała pierwsza z legendarnych zapalniczek Zippo.




Kilka lat później przedsiębiorczy Amerykanin podjął krok z pozoru kontrowersyjny, który okazał się finalnie jednym z najgenialniejszych posunięć marketingowych w historii. Przestał bowiem sprzedawać swoje zapalniczki cywilom, całą produkcję kierując wyłącznie do żołnierzy. I chociaż nigdy nie podpisał żadnego rządowego kontraktu na dostawy dla wojska, to Zippo stało się niemal obowiązkowym wyposażeniem amerykańskiej armii. Niezawodne, benzynowe zapalniczki towarzyszyły „Jankesom” na wszystkich frontach II Wojny Światowej. W powietrzu, na morzu i na lądzie. Nie straszny był im deszcz i wiatr, a nawet błoto mokrych okopów. Co więcej – chociaż teoretycznie jako paliwo służyć miała benzyna, to przecież nic nie stało na przeszkodzie, by do zbiorniczka wlać (w ostateczności) chociażby naftę, spirytus techniczny, a nawet… whisky!

Tysiące amerykańskich żołnierzy wracających po wojnie do domów, przywoziło ze sobą różne pamiątki. Wśród nich byli oczywiście ich wierni towarzysze – zapalniczki. Tak rozpoczęła się zawrotna kariera Zippo w USA.
Kolejnym przełomem – tym razem na skale światową – stała się… wojna w Wietnamie. Tam również charakterystyczne wyroby Zippo towarzyszyły żołnierzom na co dzień. I również przetrwały najgorsze nawet zawieruchy. Weterani, którym szczęśliwie udało się powrócić na rodzimą ziemię, szybko stworzyli swoistą subkulturę. Jej symbolami stały się: kultowy amerykański motocykl Harley-Davidson i właśnie zapalniczka Zippo. O Wietnamie, weteranach i harleyowcach powstały wkrótce setki filmów, które szybko podbiły cały świat. A przy okazji – ukuły legendy o potężnych motorach i „małych-wielkich” zapalniczkach.

Moje Zippo
Pisząc o historii i fenomenie zapalniczek benzynowych nie sposób nie poświęcić kilku słów firmie Zippo. Chociaż, jako się rzekło, to nie George Blaisdell wymyślił zapalniczkę benzynową – dziś Zippo należy do najlepiej rozpoznawalnych i najbardziej kultowych marek świata. O żadnej innej zapalniczce nie można z takim przekonaniem powiedzieć po prostu „moja”. Generał Dwight D. Eisenhower napisał ponoć w 1943 roku list do firmy, w którym padły słowa „To jedyna zapalniczką jaką mam, która zawsze się pali”.
Genialna strategia marketingowa, doskonała jakość i wieczysta gwarancja są tylko podstawowymi składnikami przepisu na sukces. Tym, co w olbrzymim stopniu zaważyło na imponującej karierze Zippo jest personalizacja. Zaczęło się jeszcze podczas II Wojny Światowej. Wprawdzie firma nigdy nie podpisała kontraktów na dostawy sprzętu dla armii, ale żołnierze sami nalegali na władze sił zbrojnych, aby to właśnie produkty tej firmy wchodziły w skład ich wyposażenia. Produkowane dla wojska zapalniczki oznaczane były emblematami poszczególnych formacji i jednostek. Z czasem żołnierze we własnym zakresie zaczęli grawerować i malować na nich rozmaite motywy. Wyrażony w postaci zdobienia zapalniczki indywidualizm był jednym z niewielu luksusów na jakie mogli pozwolić sobie w tych trudnych czasach…
Dokładnie to samo robili weterani wojny w Wietnamie. Ale modę na personalizację zapalniczek Zippo dostrzegło już wcześniej i uczyniło ją jednym ze swoich znaków firmowych. Dziś oryginalną zapalniczkę Zippo można zaprojektować samodzielnie, między innymi bezpośrednio na stronie internetowej firmy.

Inną ciekawostką dotyczącą Zippo jest charakterystyczny dźwięk. A właściwie – dźwięki wydawane podczas otwierania i zamykania górnej części zapalniczki. Do tego stopnia stał się on integralnym elementem wyrobu, że kiedy w 2007 roku na rynek wypuszczono nową serię gazowych zapalniczek Zippo BLU – specjalnie skonstruowaną ją tak, by wydawały legendarny „klik”.
Tak samo, jak legendę budują fakty, tak samo budują ją i mity. Dlatego też warto w tym miejscu przytoczyć kilka ciekawych historii związanych z Zippo. Niektóre z nich są całkowicie „wyssane z palca”, niektóre być może się wydarzyły, a jeszcze inne – jakkolwiek nieprawdopodobne – są całkowicie prawdziwe. Wszystkie jednak przyczyniły się do uzyskania przez Zippo statusu zapalniczek kultowych.
Jeden z najpopularniejszych mitów dotyczy ich produkcji. Otóż swego czasu świat obiegła wiadomość, że zapalniczki wytwarzane są przez więźniów, a numery wytłoczone na spodzie obudowy to numery identyfikacyjne skazańców lub oznaczenia dotyczące przestępstwa i długości wyroku. Trudno powiedzieć skąd wzięła się ta plotka, ale zdarza się ją słyszeć do dziś.
Fascynująca historia przydarzyła się ponoć w 1960 roku pewnemu rybakowi, który wyłowił z jeziora ważącą ponad 8 kilogramów rybę. W jej brzuchu miał znaleźć zapalniczkę w niemal idealnym stanie – nie tylko błyszczącą, ale też działającą od pierwszej próby odpalenia!
Wśród miłośników Zippo krążą również niezliczone opowieści o wielu ocalonych dzięki zapalniczkom życiach. Do najpopularniejszych należą historie o amerykańskich żołnierzach służących w czasie konfliktu wietnamskiego. Podobno niejeden raz noszona w kieszeni na piersi zapalniczka powstrzymała zabójczy pocisk z wrogiego karabinu.
Równie ciekawe zdarzenie miało miejsce w 1974 roku w San Francisco. Załoga samolotu została zmuszona do awaryjnego lądowania na wodach pobliskiej zatoki. Jeden z pilotów rozpocząć miał „nadawanie” sygnału alarmowego właśnie przy pomocy płomienia niezawodnej zapalniczki. Dzięki temu na miejsce udało się dotrzeć ekipie ratunkowej, a cała przygoda zakończyła się rozbitków pomyślnie.
Z pewnością prawdą jest natomiast to, że zapalniczek Zippo -  zarówno podczas II Wojny Światowej, jak i wszystkich innych późniejszych konfliktów militarnych - amerykańscy żołnierze używali nie tylko do podpalania papierosów, ale także do rozpalania ognia i ogrzewania zmarzniętych dłoni. W czasach, gdy wojskowe hełmy były jeszcze metalowe – podgrzewano w nich nawet nad płomieniem zapalniczki posiłki!
W 1979 roku firma przeprowadziła również pewien eksperyment mający na celu udowodnienie prawdziwości sloganu o odporności na wiatr. Po przetestowaniu 200 zapalniczek okazało się podobno, że płomień wykrzesany z Zippo jest w stanie przetrwać podmuch wiatru o prędkości przekraczającej 51 km/h!

Jak to działa?
O zaletach zapalniczek benzynowych można by rozprawiać długo - podobnie zresztą, jak i o legendarnych przymiotach wyrobów Zippo. Pora jednak wyjaśnić na jakich zasadach to wszystko działa.
Okazuje się oto, że od czasu uzyskania przez Luisa V. Aronsona patentu w 1928 roku tak naprawdę zmieniło się niewiele. Do dziś zapalniczka benzynowa składa się z podobnych elementów. Jest to zwykle niewielka, sześcienna obudowa o prostokątnym kształcie, wyposażona w prostą klapkę (czy też pokrywkę).
Wewnątrz znajduje się natomiast komora wypełniona materiałem wchłaniającym wilgoć. Zwykle jest to bawełniany wkład, ale może także być on wykonany z bardziej nowoczesnych, syntetycznych materiałów. W nim umieszczony jest – również bawełniany – knot, który przez niewielki otworek wyprowadzony jest w górnej części zapalniczki bezpośrednio pod wspomnianą klapkę.
Knot wchłania łatwopalny płyn – zwykle jest to właśnie benzyna – który następnie zapala się od iskry wykrzesanej przez pokręcenie palcem specjalnego kółeczka. Aby zgasić płomień wystarczy zamknąć pokrywkę. Prawda, że proste?
To, że konstrukcja praktycznie nie zmieniła się od lat świadczy o jednym – jest po prostu doskonała. Doceniają ją zresztą nie tylko zwolennicy „stylowego dymka” i żołnierze, ale także miłośnicy sztuki przetrwania, dla których do dziś benzynowa zapalniczka jest obowiązkowym elementem wyposażenia na każdą wyprawę.

Jak dbać o zapalniczkę?
Mówiąc o zapalniczkach benzynowych można równie dobrze posługiwać się nazwą Zippo w charakterze synonimu. Tym bardziej, że firma szczyci się faktem, iż od początku jej istnienia – cytat z oficjalnej strony internetowej - „nikt jeszcze nie zapłacił za naprawę”. Cóż, zapewne nie jest to do końca prawdą, bo trudno sobie wyobrazić, by każdy wysyłał w razie ewentualnych problemów zapalniczkę do Bradford w USA, czyli do siedziby producenta. A tego wymaga realizacja wieczystej gwarancji. Można jednak uznać, że ci, którzy zdecydowali się skorzystać z takiej możliwości, faktycznie zostali potraktowani przez firmę z najwyższa troską. Żeby jednak zapalniczka benzynowa działała bezawaryjne przez długie lata, trzeba o nią nieco zadbać.



Przede wszystkim warto pamiętać o tym, że z nieużywanej przez dłuższy czas zapalniczki odparowuje paliwo. Wypada więc je regularnie uzupełniać. Tym bardziej, że przesuszony knot wykazuje tendencje do słabszego wchłaniania benzyny, a co za tym idzie – gorzej się pali. Skoro o knocie mowa, to trzeba nań zwrócić szczególną uwagę. Ponieważ jest to jeden z najważniejszych elementów zapalniczki, wymaga wyjątkowej dbałości. Wyciąganie i przycinanie knota jest jednym z podstawowych zabiegów pielęgnacyjnych. Nie można także zapominać o systematycznym czyszczeniu obudowy z nalotu i osadów powstających podczas odparowywania paliwa oraz jego spalania. Warto wreszcie chronić zapalniczkę przed wilgocią, brudem i mrozem – jakby nie patrzeć, elementy metalowe zwyczajnie „nie lubią” tych czynników.
Dobrze traktowana zapalniczka będzie służyć swojemu posiadaczowi przez długie lata. I chociaż wszystkie te zabiegi konserwacyjne mogą wydawać się nieco uciążliwe, to miłośnicy „benzynki” podkreślają jednogłośnie, że cały ten rytuał składa się na pełne spektrum wspaniałych doznań związanych z jej użytkowaniem.

Benzyna jest wieczna
Tak samo, jak wynalazek Louisa V. Aronsona nie wyparł z rynku klasycznych zapałek, tak samo żadne inne rozwiązanie nie spowoduje odejścia zapalniczek benzynowych w niepamięć. Dziś na rynku królują wprawdzie jednorazowe zapalniczki gazowe, ale każdy prawdziwy amator „dymka” stawia sobie za cel wejście w posiadanie dobrej – i jak najbardziej oddającej jego osobowość – benzynowej „zapalarki”.
Bo zapalniczka benzynowa to nie tylko prozaiczne urządzenie – to cała kultura, styl życia i ekskluzywny gadżet. Jest praktyczna, elegancka i nigdy nie wychodzi z mody. Dostrzegli to chociażby producenci luksusowych aut. Porsche, BMW czy Aston Martin – na zapalniczkę z takim logo trzeba niejednokrotnie wydać małą fortunę.
Dla mniej zasobnych miłośników benzynowego płomienia również przewidziano sporo propozycji. Producenci tacy, jak REMO, IMCO, STAR czy wspomniany wcześniej ROYCE oferują proste –  jednak  często bardzo atrakcyjne wizualnie – zapalniczki w przyjemnie niskich cenach. A chociaż ich jakość zwykle znacznie ustępuje Zippo, to przecież doskonale nadają się zarówno na prezent, jak i „na dobry początek” przygody z „benzynką”.
Co do Zippo natomiast – to wypada w tym miejscu  wspomnieć, że firma w pewnym momencie nabyła część koncernu Ronson, czyli historycznego pioniera w branży. Dziś Zippo ma w ofercie ponad 420 „standardowych” modeli zapalniczek, nie wspominając już o (do czego zresztą firma gorąco zachęca) wyrobach projektowanych indywidualnie przez klientów.

A tym, którym przeszkadza charakterystyczny zapach benzyny warto zwrócić uwagę na to, że na rynku dostępne jest paliwo praktycznie bezzapachowe. Problem można zatem uznać za dawno nieaktualny.